Anza-Borego

This slideshow requires JavaScript.

Nie jesteśmy zwolennikami spędzania wolnego czasu na pustyni, ale wyprawa na Anza-Borego dwa, trzy razy w roku jest czymś, co praktykujemy od wielu lat. Mamy tam swoje ulubione miejsce. Jest nim Palm Canyon. Jest to jedyne miejsce w Californii gdzie rosną palmy nie posadzone przez człowieka (native). Kiedyś było ich tam sporo, ale kilka lat temu niespotykanie duży deszcz i towarzysząca mu wichura dokonała ogromnego zniszczenia. Nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom gdy zobaczyliśmy pnie palm powyrywane z korzeniami i porozrzucane na dużym obszarze kanionu. Coś, co kiedyś było małym strumykiem zamieniło się w rwącą rzekę, która miała na tyle “siły” aby ponieść ze soba, przez kamienie i pogórki olbrzymie pnie palm, które żywioł zniszczył wyrywając je z korzeniami z miejsc gdzie spokojnie rosły przez wiele lat. Droga od parkingu do źródełka będącego naturalnym zakończeniem kanionu, to spacer trwający około 45 minut. Na wiosnę spacer jest urozmaicony widokami kwitnących kaktusów. Kilka razy mieliśmy okazję widzieć spore stadko górskich kozic (muflonów?), które popijały wodę ze strumyka nic sobie nie robiąc z naszego zdumienia, gdyż byliśmy w odległości zaledwie kilkudziesięciu kroków od nich, a te nas po prostu ignorowały. Te kilkanaście metrów jakie nas dzieliły, widocznie wystrczało dla poczucia bezpieczeństwa tych dzikich zwierząt. Przy źrodle, na koncu szlaku do Palm Canyon, zawsze spotkaliśmy sporo turystów odpoczywających w cieniu palm przed powrotną drogą do samochodu, który, tak jak my, zostawili na dość dobrze zagospodarowanym parkingu. Najpiękniejsza jest pustynia “kwitnąca” wiosną. Kolory kwiatów na kaktusach pustynnych (i nie tylko, bo kwitnie w tym samym czasie cała masa innych kwiatków) są zupełnie inne niż tych kupowanych w sklepach. Te kolory są bardziej naturalne, bardziej “nasycone kolorem”. W lato nie sposób tu wytrzymać dłużej niż kilka minut. Temperatura powietrza potrafi skutecznie odstraszyć nawet bardzo “odpornego na ciepło” …. Jedngo roku mieliśmy niesamowitą przygodę jadąc w kierunku Anza-Borego. W pewnym momencie dostrzegliśmy z samochodu, ze w niewielkiej odległości od nas dzieje sie coś dziwnego. Wszystko – doslownie! – się poruszało i było w kolorze pomarańczowo czarnym. Po chwili zobaczyliśmy tak ogromną ilość motyli, że aż trudno nam było uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Byly one wszędzie, na każdym najmniejszym krzaczku, kaktusie czy też po prostu na ziemii. Musiałem włączyc wycieraczki albowiem na przedniej szybie miałem “mazię” w dziwnym kolorze. Konieczne było kilkakrotne mycie samochodu po powrocie do domu. Czegoś takiego nie doświadczyliśmy  nigdy przedtem, ani nigdy później, chociaż odwiedzamy pustynię dość często…. Nie mogę tylko odżałować że w takim momencie nie miałem pod ręką aparatu fotograficznego. Mamy wiele zdjęć z tamtych okolic, więc nie zawsze braliśmy ze soba aparat. Piszę o tym w czasie przeszłym jako, że od tamtego czasu staramy się zawsze mieć aparat fotograficzny “pod ręką”, bo nigdy nie wiadomo co może się przydarzyć podczas kolejnej podróży nawet w bardzo znane i często odwiedzane miejsce.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *