Coba

This slideshow requires JavaScript.

Gdy przez przypadek dowiedziałem się, że w Coba (44 km na północny zachód od Tulum, stan Quintana Roo, Meksyk) znajduje się najwyższa piramida na Półwyspie Jukatan, wiedziałem, że będąc w tamtej okolicy musimy tam pojechać. I tak się stało. Wynajętym w Cancun samochodem udało nam się dotrzeć do Coba i zobaczyć tę coraz częściej odwiedzaną przez turystów perełkę archeologiczną. Coba położona jest wokół dwóch lagun. W okolicy jest wiele grobli, które (podobno) prowadzą nawet aż do Morza Karaibskiego. Wejście (a właściwie wspięcie się) na Nohoch Mul, majacą 42 metry wysokości piramidę, wymaga sporo wysiłku, ale widok ze szczytu jest warty każdego poświęcenia. Dzika puszcza tropikalna aż po brzegi horyzontu łączy się z Morzem Karaibskim prawie w jedną całość. Tak rozległą przestrzeń zobaczyć na własne oczy, to chyba marzenie każdego „prawdziwego” turysty. Mnie się to udało (żona zrezygnowała po okolo 20 stopniach z dalszego wspinania się na szczyt). Aż nie bardzo chciało mi się schodzić w dół, bo wiedziałem, że będzie ono bardziej uciażliwe od wspinania się po 120 wąskich stopniach tej piramidy. Historia tego miasta sięga do 100 lat przed nasza erą, a dużo hierogrifów datownych jest na VII wiek naszej ery. Miasto rozbudowywało się do co najmniej XIV wieku i ocenia się, że mogło zamieszkiwać nawet do 50 tysięcy mieszkanców. Obszary budowlane rozciągają się na obszarze około 80 km². Zupełnie nieźle jak na tamte czasy. Jak dotychczas, tylko niewielka część piramid i innych budowli została „odkryta” (odkopana) przez archeologów. Specjalnie użyłem słowo „odkryta” gdyż wiekszość niezdentifikowanych obiektów nadal jest pokryta sporą warstwą ziemi i dość bujną, tropikalną roślinnością. Myslę, że niewystarczające fundusze są główną przeszkodą w szybszym postępie prac „odkrywczych”. Boisko do gry w piłkę (Pelota) nie jest tu tak wielkie jak w pobliskiej (odległej o około 90 kilometrów) Chichen Itza, ale sprawia spore wrażenie na zwiedzających. Nie wszyscy zapewne wiedzą, że gra w piłkę była dla Indian czymś szczególnym. Obowiązywały w tej grze zupełnie inne zasady niż w grach współczesnych. Gra w dorocznym meczu była największym wyróżnieniem dla Indianina, chociaż musiał liczyć się z tym, że jeśli jego drużyna przegram wszyscy zawodnicy stracą głowy – dosłownie. Mecz trwał do zdobycia punktu przez jedną z drużyn. Zdobyć go było można przerzucając dosyć ciężką piłkę przez niewiele większy od niej otwór w pierścieniu umieszczonym dość wysoko nad ziemią. Piłki nie wono było kopać, a jedynie „odbijać” ręką, barkiem, czy też inną częścią ciała. Mecz trwał od kilku godzin do … kilku dni (nie było transmisji w TV ani w Internecie). Każdy mecz kończył się rytualnym obcinaniem głów zawodnikom pokonanej drużyny. Głowy te były następnie nabijane na specjalnie do tego celu przygotowane ostrza umieszczone w „płocie”. Pozostawały już tam na zawsze jako spalone przez słońce czaszki… Trochę makabryczne, ale prawdziwe obyczaje Majów znanych między innymi z tego, że składali swoim Bogom w ofierze serca wyrywane przez kapłanow z piersi wybranych do tego celu osobom (nie zawsze niewolnikom pojmanym w miejscowych walkach czy też wojnach). Myśle, że mimo tym moich nieco makabrycznych opisów, warto będąc na Półwyspie Jukatan pojechać do Coba.

 

 

 

 

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *