Oatman to nazwa małego, sennego miasteczka, a właściwie tego co po nim pozostało. Na początku XX wieku znaleziono w tamtej okolicy złoto i szybko powstało kilka kopalń tego kruszcu. Aż do 1941 roku, kiedy to zamknięto ostatnią kopalnię, życie tętniło tam i płynęło wartkim strumieniem, który miał zabarwienie koloru żółtego. Zarówno hotelarze, sklepikarze, bankierzy jak też miejscowe prostytutki, zarabiali niezłe pieniądze (jak na tamte czasy). Dużym atutuem Oatman było jego położenie przy dość ruchliwej drodze międzystanowej numer 66, łączącej m.inn. Kingman w stanie Arizona z Needles w pobliskiej Kalifornii. Zaprzestanie wydobywania złotego kruszcu bardzo negatywnie odbiło się na wizerunku i statusie Oatman. Powoli zaczęło ubywać dotychczasowych mieszkańców, a liczne sklepy i hotele zaczęły zamykać swoje podwoje. Najstarszy w mieście (otwarty w 1902 roku) Oatman Hotel nadal jeszcze przyjmował gości, pragnących przespać się w apartamencie, w którym Clark Gable spędził ze swoją małżonką noc poślubną w marcu 1939 roku. Kolejnym “gwoździem do trumny” dla Oatman było otwarcie nowej drogi międzystanowej będącej alternatywą dla “starej 66”, przez co przejezdni zaczęli omijać miasteczko, a te zaczęło coraz bardziej pustoszeć. I tak do roku 1960, kiedy to Oatman zostało uznane za opuszczone i znalazło się na liście jako jedno z wielu “miast duchów” (Ghost Towns). Minęło wiele lat zanim Oatman powrócił do łask za sprawą turystów, którzy w pewnym momencie zaczęli tutaj przyjeżdzać ponownie, aby „zwiedzać” opuszczone kopalnie złota, pobyć choć przez chwilę w atmosferze “tamtych lat”. Pierwszy raz trafiliśmy tam około 20 lat temu. Potem byliśmy w Oatman wielokrotnie, gdy gościliśmy w tamtej części Arizony. W samym miasteczku nic “zauważalnego” nie zmieniło się przez te lata. Może nieco więcej turystów daje się zauważyć w samym miasteczku (nieco dłużej trwa znalezienie wolnego miejsca na zaparkowanie samochodu). Nadal, jak przed laty, jest tam kilka sklepików, w których najlepiej sprzedawanym “towarem” jest …marchewka. Każdy przyjezdny chce karmić dzikie osły, które zadomowiły się tutaj na dobre. Są wszechobecne zarówno w niewielkich stadach (rodzinach?), czy też pojedynczo, wędrujących po głownej (jedynej!) ulicy w mieście, a także na każdym parkingu. Widocznie przyzwyczaiły się do ludzi, którzy w wyciągniętych w ich kierunku rękach, trzymają ich ulubione marchewki. Osiołki (zarówno te duże jak i te małe) nie są w stanie odmówić turystom zjedzenia kolejnej marchewki, może przez to nie wyglądają na głodne, dzikie zwierzęta, bojące się ludzi. Na pytania znajomych po co jechać do Oatman, skoro tam nic nie ma, odpowiadamy zawsze jednakowo: jedziemy tam dla relaxu, po chwilę zapomnienia o miejskim zgiełku. Po prostu dla przyjemności.