Big Bear w zimie?
Kiedy w radio usłyszę, że śnieg zaczyna padać w górach, wracam pamięcią do czasów, kiedy zima zawsze kojarzyła mi się z górami i nartami. San Diego ma to do siebie, że stąd wszędzie blisko. Na wiosnę koniecznie trzeba pojechać na pustynię, aby nie przeoczyć widoku kwitnących kaktusów, w lato plaże są największym wyzwaniem, bo tam nieco chłodniej niż w głębi lądu. Jesień z kolei to pora dłuższych spacerów po pobliskich górach, gdzie widać „kolory” jesieni (takie jak wielu z nas pamięta jeszcze z dzieciństwa). Zima to zdecydowanie góry, i te pobliskie (Laguna Mountains, Cuyamaca Lake) i te nieco oddalone, ale w „zasięgu” ręki. Dla mnie zima bez odwiedzenia Big Bear, to zima stracona bezpowrotnie. Dla wyjaśnienia – nie jeżdżę na nartach. Po prostu lubię Big Bear zimą (o innych porach też). Lubię obudzić się rankiem i spojrzeć za okno na biel, której nic nie zmienia prawdziwie białego koloru. Lubię spacerować po ścieżkach, które nie muszą być bardzo strome. Big Bear to raj dla każdego kto choć trochę lubi zarówno narty (wiele stoków dla mniej lub więcej zaawansowanych) jak i sanki. W okolicy jest bardzo dużo szlaków turystycznych o różnej długości i różnym kącie nachylenia. Można wspiąć się bardzo wysoko (to dla bardziej zaawansowanych piechurów), aby podziwiać z oddali taflę jeziora, które króluje w Big Bear i okolicy. Można też kilometrami spacerować po ścieżkach nie tylko wzdłuż jeziora, ale po „niższych” partiach gór. Bardziej płaskich, mniej męczących, ale równie atrakcyjnych. Jezioro ma też w sobie swoisty urok. Nie jest może rajem dla wędkarzy ze względu na nie zawsze „przyjazny” dostęp do brzegu, ale jest jedynym jeziorem w południowej Kalifornii, gdzie przy odrobinie szczęścia można złapać …. łososia (Salomon). Pstrąg, Catfish czy też Bass jest też dobrym trofeum, ale aby poznać miejsca gdzie warto zczaić się na taaaaaaaaką rybę, najlepiej zaprzyjaźnić się z kimś miejscowym, który z czasem (podczas kolejnej wizyty w Big Bear) uchyli rąbka tajemnicy. Najlepiej jest gdy ma się do dyspozycji własną łódź, bo chociaż jest tu kilka wypożyczalni, to każą sobie słono płacić za tę przyjemność. Wędkowanie w zimie ma też wiele uroków, należy tylko pamiętać, że nieodpowiednie ubranie potrafi zepsuć największą przyjemność. Ale wracając do narciarzy, którzy gromadnie zjeżdżają do Big Bear od momentu gdy radio poda, że stoki są otwarte, a wyciągi działają jak w zegarku, muszą oni znać podstawowe prawa jakimi rządzi się Big Bear. Życie na stokach narciarskich zaczyna się tuż po wschodzie słońca i jest aktywne do zmroku. Jeśli chcesz szusować bez tłoku musisz wcześniej wstać. Najlepiej jest wykupić bilet na cały dzień, wychodzi to zdecydowanie taniej i nie ogranicza ilości zjazdów (i wjazdów do góry). Każdy dzień tygodnia jest dobrym aby poszaleć na stokach, ale w weekendy trzeba się nastawić na liczniejsze towarzystwo do zjazdów. Nie jest to chyba stwierdzenie zbytnio odkrywcze, ale warto o tym pamiętać planując krótszy, czy dłuższy pobyt w Big Bear. Jesli chcemy pobyć tu kilka dni musimy pomyśleć o noclegu. Baza noclegowa w Big Bear jest spora i różnorodna. Oczywiście w zależności od tego ile możemy zapłacić za dobę będziemy mieli mniej lub więcej komfortowe warunki. Polecam Internet jako najlepszą formę poszukiwań i rezerwacji. Przy odrobinie szczęścia (czytaj z odpowiednim wyprzedzeniem czasowym) uda nam się znaleźć nocleg po przyzwoitej cenie. Jedyny problem to pogoda i odpowiednia ilość śniegu na stokach – tego nie jesteśmy w stanie przewidzieć z odpowiednim wyprzedzeniem….. O jedzenie nie musimy się martwić, bo ilość restauracji i kawiarni serwujących bardzo zróżnicowane jedzenie, zadowoli każde podniebienie. Pozostaje sprawa dojazdu. Praktycznie trzy drogi prowadzą do Big Bear z różnych stron. Moja ulubioną drogą jest „138” od I-15 w stronę Arrowhead, która przechodzi w „18” i przez Running Springs zaprowadzi nas prosto do celu. Jest ona przez długi odcinek dwupasmówką, przez co unika się męczących korków (jak na „330”). Wracam z Big Bear zawsze droga „38” przez San Bernardino National Forest, ponieważ ta droga ma więcej dłuższych odcinków prostych i dużo łagodniej zjeżdża z prawie 8000 stóp do doliny Redlands. Nie trzeba jadąc tą drogą używać tak często hamulców (jak w przypadku „18”), przez co nie widać na poboczu drogi tak wiele samochodów, które muszą „ostudzić” swoje hamulce zjeżdżając kilkadziesiąt kilometrów w dół biorąc zakręt za zakrętem. Nie wspominam już o samym bezpieczeństwie jazdy, które jest zdecydowanie wyższe wracając z wysokich gór „moją” drogą. Decyzja zawsze należy do kierowcy, ale czasem warto posłuchać kogoś, kto przebył tę drogę kilkadziesiąt razy. I jeszcze jedna, bardzo istotna informacja. Łańcuchy na koła muszą być w zestawie obowiązkowym kierowcy jadącego do Big Bear zimą. Jeśli zaczyna padać śnieg, lub leży – nawet odśnieżona – jego warstwa na drodze, Policja zatrzyma i nie przepuści dalej samochodu bez łańcuchów. W przypadku auta z napędem na 4 koła (bardzo zalecanym w górach) wystarczy mieć łańcuchy w bagażniku, aby przy mniejszych opadach śniegu Policja pozwoliła kontynuować dalszą jazdę. Jeśli wybieracie się państwo do Big Bear po raz pierwszy radzę wybrać dojazd w dzień, gdyż droga ma wiele zakrętów i jest miejscami dość wąska, a w światłach samochodowych wygląda czasami „upiornie”, szczególnie podczas zadymki śnieżnej. Mimo wszystko warto spędzić w Big Bear chociaż kilka dni i nawet nic nie robiąc pooddychać czystym, górskim powietrzem. Nigdy (dotychczas) w życiu nie widziałem tylu gwiazd na nocnym niebie ile w Big Bear, a moja żona miała to szczęście widząc „spadającą” gwiazdę. Nie wiem co wtedy pomyślała, ale byliśmy tam jeszcze wiele razy… Gdy już poznamy miasteczko (a właściwie dwa połączone ze sobą Big Bear Lake i Big Bear City), może warto pokusić się o krótki wypad do pobliskiego, malowniczo położonego nad niewielkim jeziorem o tej samej nazwie, Arrowhead. Atrakcją w lecie są przejażdżki statkiem po jeziorze, ale zima ma też tam swoiste uroki. W Big Bear po prostu nie może się nie podobać.