Julian

This slideshow requires JavaScript.

Malutkie, ale pełne uroku, senne na codzień, ale rozbrzmiewające gwarem przyjezdnych w soboty, niedziele i świeta. Tak chyba najkrócej można powiedzieć (napisać) coś o Julian. Jedna główna ulica, kilka bocznych.  Sklepiki i restauracje czekające cały tydzień na gości, którzy bez względu na pogodę napewno tu znów przyjadą, aby pochodzić bez celu, zajrzeć (po raz kolejny) do sklepu w którym od dawna wiemy, że nic nie kupimy. Jednak jest coś co przyciąga do Julian. Pewnie to “coś” jest inne dla każdego. Dla nas jest to chęć wypicia kawy i zjedzenia kawałka jabłecznika (apple pie) – palce lizać!. Często lunch lub obiad, dla odmiany, w jednej z lokalnych restauracji, które niczym się nie wyróżniają, może poza tym, że tam są (wtedy gdy jesteśmy głodni). Najlepiej lubimy Julian na wiosnę. Wszędzie (dosłownie!) kwitną tu żonkile, by następnie, po przekwitnięciu, zostawić miejsce dla bzu, który nie jest widoczny na każdym kroku, ale w bocznych uliczkach kusi kwiatami i … przypomina Polskę w maju.. Podcienie wzdłuż głównej ulicy przypominają miasteczka ze starych filmow (westernów). Nawet na ulicy, co godzina, jest show ze “strrzelaniną” w tle. Ludzie poubierani w stroje z minionej epoki spacerują po mieście gotowi do pozowania przy kolejnym zdjęciu. Dla chętnych jest możliwość przejażdżki starą bryczką, która skutecznie tarasuje ruch uliczny podczas jazdy. Szum i gwar przyciąga uwagę przechodniów, a najłatwiej poznać gdzie jest dobre (smaczne) jedzenie po ilości chętnych czekających cierpliwie na wolny stolik. Lubię gdy w Julian spadnie śnieg, a jeszcze bardziej gdy spacerując widzę i czuję wolno opadające płatki śniegu…. Chociaż to tylko godzinka jazdy od naszego domu, zawsze będąc w Julian czujemy się jak na wakacjach.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *