Curacao wyróżnia się pośród innych wysp na Karaibach kolorowymi domami widocznymi już z dala od wyspy. Przyciągają one wzrok i zachęcają do bliższego poznania wyspy. Indianie ze szczepu Arawak jako pierwsi osiedlili się na tej wyspie, która jest częścią Małych Antyli (Wyspy Zawietrzne). Europejczycy wylądowali na Curacao dopiero w 1499 roku. Aż do roku 1634, kiedy to holendrzy zajęli wyspę jako własne (zamorskie) terytorium, tubylcy żyli tu w miarę spokojnie. Wtedy też (w 1634 roku) Holenderska Kompania Zachodnioindyjska założyła miasto Willemstad – obecną stolicę wyspy. Od 1662 roku, od kiedy to ta sama Kompania stworzyła na wyspie największe centrum handlu niewolnikami, życie zmienilo się tu diametralnie. XVIII i XIX wiek upłynął na wyspie pod rządami Francji, a następnie Wielkiej Brytanii, aż w 1816 Curacao powróciło ostatecznie do rąk holenderskich. W 1914, gdy w pobliskiej Wenezueli odkryto ropę naftową, rząd holenderski wraz z Royal Dutch Shell wybudowali na Curaçao pierwsze rafinerie. Port w Willemstad okazał się idealnym dla tankowców. Od 2 lipca 1984 roku wyspa ma własną flagę oraz hymn. Handel i turystyka stanowią podstawę dochodów Curacao. Chyba każdy z turystów wywozi z wyspy oryginalną butelkę produkowanego tu „od zawsze” likieru o tej samej nazwie co wyspa. Jest on produkowany w 5 kolorach. Kształt butelek jest jednakowy, a równoczesnie inny niż jaki mają pozostałe alkohole dostępne w sprzedaży nie tylko na tej wyspie. Mnie najbardziej smakował oryginalny, przezroczysty (Clear), ale nie pogardzę znakomitym niebieskim (Blue), czy też zielonym (Green). Nie każdy wie, że likier jest produkowany ze skórek pomarańczy o nazwie Laraha rosnących na wyspie. Taka mejscowa odmiana nieco dziwnych w smaku owoców pomarańczy. Willemstad jest uważany za kopię Amsterdamu. Oczywiście w miniaturze. Podczas spaceru po uliczkach miasta można usłyszeć conajmniej kilkadziesiąt różnych języków świata, jako że wiele statków przypływa tu codziennie, a jednodniowi turyści nie chcą tracić czasu na plażowanie. Wolą go spędzić na zakupach lub w jednym z wielu barów serwujących nie tylko miejscowy likier. Nie brak na Curacao turystów, którzy przylatują (czy też przypływają) na nieco dłuższy odpoczynek pod słońcem Karaibów. Każdy turysta, to powód do zadowolenia miejscowej ludności, która żyje z tego co wydadzą oni podczas krótszego, czy też dłuższego pobytu na Curacao. Napewno dla mnie ta wyspa zawsze będzie kojarzyła się z kolorowymi domami i znakomitym likierem (o słońcu nie wspominam, jako że Karaiby to przecież słońce, słońce i jeszcze raz słońce – oczywiście o odpowiedniej porze roku, czyli od grudnia do marca).